Wesele
trwało w najlepsze. Wszyscy zgromadzeni goście bawili się
świetnie. Nie było żadnych spięć, ani niepotrzebnych awantur.
Tańczyłam z wszystkimi mężczyznami obecnymi na sali, ale
najlepiej czułam się w ramionach mojego męża. Zmęczona opadłam
na krzesło, jednak wiedziałam, że to nie koniec atrakcji.
-Moja
żona się zmęczyła?- Usłyszałam głos Mesuta, który ni stąd ni
z owąd pojawił się obok.
-W
rzeczy samej mężu mój- Cmoknęłam go w policzek.- Nie wiesz,
kiedy Bastian na zamiar przystąpić do działania?
-Chyba
za jakiś czas...Na razie siedzi cały zestresowany w łazience.
Lukas próbuje go uspokoić.
Parsknęłam
śmiechem, ale nie skomentowałam tego. Doskonale pamiętam jak to
Mesut oświadczał się mnie...
-Idziesz
tańczyć?
-Z
tobą zawsze- Podał mi dłoń, a po chwili brylowaliśmy na środku
parkietu.
-Uwaga!-
Głośno powiedziałem do mikrofonu. Wszyscy odwrócili głowy w moją
stronę.- Mam coś ważnego do powiedzenia...- Zacząłem. Omiotłem
spojrzeniem ludzi. Mesut, Lukas i Thomas pokazywali mi kciuk
uniesiony do góry, Sophie ocierała łzy chusteczką, a ona, kobieta
mojego życia wpatrywała się we mnie tak jakby wiedziała, co mam
zamiar zrobić.- Caroline...- Zacząłem.- Doskonale wiesz jak to
między nami było. Na początku rozbudziłem w tobie nadzieje,
później przez dłuższy czas zachowywałem się jak najgorszy
kretyn zostawiając cię samą, kiedy najbardziej mnie potrzebowałaś.
Jednak w porę się opamiętałem i zapragnąłem być z tobą. Tobą
i naszymi dziećmi. Dzięki pomocy przyjaciół i bliskich udało nam
się to. Teraz jesteśmy razem szczęśliwi i kochamy się nie
pamiętając złego. I wiesz, co? Dorosłem do bycia mężem. Patrząc
na was- Wskazałem na Moniką i Lukasa- Doszedłem do wniosku, że
pora się ustatkować. A wy- tu popatrzyłem na Sophie i Mesuta-
swoim ślubem daliście mi porządnego kopa do działania.
Dlatego...Caroline uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?-
Spytałem schodząc ze sceny. Klęknąłem przed nią otwierając
pudełko z pierścionkiem zaręczynowym.
-Tak...-
Wyjąkała. Łzy ciurkiem leciały jej po twarzy, kiedy wkładałem
jej na palec pierścionek.- Piękny...
-Jak
ty- Wstałem i skradłem jej pocałunek. Nie płacz maleńka. Odtąd
już na zawsze będziemy razem- Przytuliłem ją mocno do siebie, a
pozostali zaczęli bić brawo.
W
podróż poślubną wybraliśmy się do Francji, a konkretniej do
Saint- Tropez. Nie chciałam dość przereklamowanego Paryża, a
Mesut w pełni się ze mną zgodził. Pierwszego dnia nie robiliśmy
nic. Po prostu siedzieliśmy w pokoju ciesząc się swoją
obecnością. Nie mogłam uwierzyć we własne szczęście.
-Sophie
na litość Boską- Powiedział w pewnym momencie Mesut.- Długo
będziesz mi się tak przyglądać?
-Całe
wieki- Zaśmiałam się.- To nie moja wina! Po prostu jest jak w
bajce...
-A
księżniczka odnalazła swojego księcia.
-W
rzeczy samej...Mesut...
-No?
-Kocham
cię!
Kolejne
dni spędzaliśmy bardzo aktywnie. Miasteczko nie było duże. Można
było je pokonać w kilkanaście minut. Zwiedzaliśmy każdy zakątek
tego malowniczego i urokliwego miasta. Podziwialiśmy zabytki,
jedliśmy w drogich, ekskluzywnych restauracjach, ale stwierdziliśmy,
że jesteśmy w podróży poślubnej i możemy sobie poszaleć.
Szkoda mi było Mesuta, kiedy ciągnęłam go do muzeum, ale nic nie
poradzę na to, że lubię je odwiedzać i dowiadywać się nowych
rzeczy. W zamian za to ja musiałam uprawiać z nim sporty wodne! On
kompletnie oszalał, bo nie miałam o tym zielonego pojęcia, ale
zgodziłam się na to. I nie żałuję ani chwili spędzonej z tym
wariatem.
Czas
leciał nieubłaganie, zbliżał się dzień naszego powrotu, ale nie
zawracaliśmy sobie tym głowy. Kupowaliśmy pamiątki dla bliskich,
robiliśmy masę zdjęć, żeby mieć pamiątki, wylegiwaliśmy się
na plaży...Jednak najbardziej uwielbiałam wieczory. Wtedy, gdy na
plaży świeciło pustkami, my wybieraliśmy się na romantyczne
spacery wzdłuż wybrzeża. Widok zachodzącego słońca zapierał mi
dech w piersiach.
-Udała
się nam podróż poślubna, nie?
-I
to jak! Nigdy nie zapomnę tych dni spędzonych tutaj z tobą...
-Ani
ja. Sophie jesteś najlpszym tym, co mi się w życiu przytrafiło.
Bywają chwile, w których myślę, że to sen, ale ty naprawdę
jesteś przy mnie...
-Jestem
i będę. Kocham cię od zawsze i nic nie wskazuje na to, że to się
zmieni...
-Ja
mam taką nadzieję!- Zaśmiał się i przygarnął mnie do siebie.
Złączyliśmy nasze dłonie...
Ostatniego
wieczora Mesut przebił samego siebie. Wynajął nam jacht! Chyba nie
muszę mówić jak mnie zaskoczył. Myślałam, że wybieramy się na
kolejny, długi spacer, a tu taka niespodzianka. Nikt, ani nic nam
nie przeszkadzało. Byliśmy my i oczywiście sterujący, ale on nie
zwracał na nas uwagi. W tle leciała nastrojowa muzyka, a my wolno
kołysaliśmy się w rytm melodii podziwiając widok rozciągający
się z jachtu. Westchnęłam i oparłam się o Mesuta. Splótł nasze
dłonie, a obrączki zalśniły pod wpływem zachodzącego słońca...
****
Witam ;*
Jeszcze trzy, góra cztery rozdziały i epilog.
Za posklejane literki nie odpowiadam.
Przepraszam, że zawiodłam po raz kolejny.
Pozdrawiam ;*